Wiem, że mam kiepski refleks. Takie wpisy, to się robi przed Świętami, a nie po, ale ja tu sobie pamiątkę zostawiam, a nie, że jakieś tanie chwyty marketingowe stosuję.
Święta nam zleciały za szybko. I za dużo było po drodze chorowania. Większości z tego, co planowaliśmy, nie doszło do skutku. Zgubiłam notes z adresami, więc kartek nie było. Na jarmark nie doszliśmy. Z dekoracji była tylko choinka, a kalendarza adwentowego, to nawet nie ogarnęłam. Wstyd. Jestem pewna, że osiągnęłam Rów Mariański Nieogarnięcia w kategorii przygotowania do Świąt, w tym roku. Mam nadzieję, że w przyszłym roku, lepiej sobie poradzę z godzeniem pracy i organizowania świątecznego klimatu na chacie. Jakieś sugestie? Najwyżej faktycznie zacznę się organizować w październiku. Ale, nie ma co marudzić! Jedno nam się udało. Najważniejsze zresztą, bacząc na naszą z Najukochańszym Małżonkiem historię. Pierniki! Dwa rzuty dekorowanych, staropolski i piernikowy domek. Działo się. Jestem dumna z zapału Lili, zdolności manualnych mojego męża oraz inwencji twórczej wszystkich zaangażowanych. Brawa dla naszej czwórki! W przyszłym roku liczę na powtórkę.