Lubię sobie ponarzekać. Mam przecież na co. Moje dzieci chorują praktycznie bez przerwy od początku listopada. Przez to prawie nie oglądam ludzi. Przez trzy miesiące nie widziałam żadnych znajmych. Ba! Ludzi! Ja praktycznie nie ubieram nic prócz dresu. Są dni, że nawet nie chce mi się czesać, bo i po co? Zaraz będzie ciemno i w sumie kto mnie ogląda? Biedny mój mąż, że musi. Ha ha! Więc sobie narzekam, że ogólnie kicha. Aż w końcu dochodzę do wniosku, że zawsze może być gorzej. Serio. Więc czas wziąć się w garść.
Mierzymy wartość swojego życia tym, co jeszcze mamy na liście "do
zrobienia". Mierzymy je miarą tego, co chcielibyśmy mieć. Nie tego, co
już mamy. Kiedy już schudnę, będę szcześliwsza. Jak już kupimy samochód/spłacimy mieszkanie/zbudujemy dom, wtedy dopiero odetchniemy. Kiedy dzieci wyzdrowieją, w końcu będzie ok.
Moja babcia powtarzała często, że zawsze na coś w życu czekała, i że to był jej największy życiowy błąd. Żeby dzieci zaczęły raczkować/chodzić/same jeść/na lato/na zimę/na emeryturę. Może dlatego, że słuchałam tego, jak mantry od wczesnej młodości, staram się nie powielać tego błędu.
Matko, jakie to trudne. Zwłaszcza, że jest grudzień i już czekam na wiosnę. Czekam, aż Ala będzie przesypiać noce. Wydaje mi się, że poczuję wiatr w skrzydłach, kiedy zacznę pracować. Cały czas na coś czekam. Wbrew zaleceniom. A przecież wiem, że lepiej już nie będzie. Jestem w domu z dwójką ślicznych, zdrowych dziewczynek. Nie będzie w moim życiu lepszego czasu niż ten teraz. I napewno nie jest on tak bezproduktywny, jak czasem mi się wydaje. Bo czasem tak właśnie myślę, kiedy patrzę na życia innych bardziej obrotnych kobiet. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać żadnej, na ile jest szczęśliwa. Może tylko pędzą.
Od czasu do czasu lubię sobie przypomnieć, że jestem szczęśliwa. Bo jestem bardzo. Mam dach nad głową, pełną lodówkę, uśmiechnięte dzieci, męża, z którym chcę tworzyć dom. Owszem są rzeczy, których chcę dla siebie i dla nas, jako rodziny, ale nawet jeśli nic się nie zmieni, będzie dobrze.
Bo przecież możliwe, że lepiej już nie będzie.
A Ty?
Ile zamierzasz wisieć w próżni, czekając, aż to, co niezależne od Ciebie, w końcu się wydarzy?
Może spójrz na siebie i to co masz bardziej przychylnie. Bo prawdopodobnie masz wszystko, czego Ci w tej chwili potrzeba do bycia szczęśliwą.