hello September

 
Matko! Wrzesień już! Ja nie wiem jak, ale nadszedł TEN DZIEŃ. Moje dziecko od jutra będzie przedszkolakiem. I nie jakieś famfaramfa dwa razy w tygodniu. Codziennie. Bierze kubeczek i szczoteczkę, jakby na noc miała zostać. I rzeczy na zmianę... Dobrze, że piżamki nie bierze (ponieważ wylądowała w pięciolatkach, a oni nie śpią. Bogu dzięki!...), bo chyba bym się zapłakała. Czuję lekki niepokój. To już oficjalne, wakacje się skończyły. A z nimi beztroskie dzieciństwo.




Kiedy w zeszłym tygodniu wracałam z garów pachniało śliwkami i ogniskiem, a kiedy mijałam kogoś na rolkach, czy rowerze, czułam bijące od nich ciepło rozgrzanego ciała. W tym tygodniu powietrze nie pachniało niczym. Były tylko ślimaki, pajęczyny we włosach i zimno w ręce. Ale nie, że sieję jesienną melancholię. Bo za dnia jeszcze można. I to sporo można, dopóki nie pada i nie jesień pełną dębą... Na przykład dwa patyki połączone kawałkiem sznurka można pomoczyć w mydlinach i przy ich pomocy można czarować na plaży. O tak.