33 tydzień ciąży, oj ciąży...

...najbardziej ciąży na głowę. Ja nie wiem, czy to hormony, czy ki diabeł, ale chyba zwariuję sama ze sobą. Zamiast mózgu mam budyń, który czasem przy obijaniu o czaszkę, zdaje się nadal myśleć, ale ogólnie " I DON'T FOLLOW". Ostatnio dałam popis robiąc kawę dla gości (fejsbuk), ale to mogę jeszcze traktować, jako dobry materiał na anegdotkę. Zaglądam na te wszystkie blogi i wszędzie dowiaduję się czegoś nowego, ciekawego, lub też zwyczajnie czytam jakąś cudowną osobistą historię, a kiedy siadam do klawiatury, żeby podzielić się czymś własnym, jak na złość w głowie pojawia się echo, choć przez cały dzień kilka tematów chodziło mi po głowie. Do końca 5 tygodni. Mam wrażenie, że stan bezmóżdża się pogłębia, więc nie wiem, czy za 5 tygodni w ogóle będę pamiętała, że mam jakiegoś bloga. Trzymajcie za mnie kciuki.


Okazuje się, że nawet komuś tak beznadziejnie niefotogenicznemu, jak ja, można zrobić "do ludzi" zdjęcie, więc zwyczajnie musiałam Wam pokazać piłkę w aktualnym stanie. Chyba je sobie oprawię. To nie to, co zdjęcia z telefonu cykane do lustra.

Zagadnieniem, które chciałam poruszyć na blogu był temat porodu. Im bliżej terminu, tym częściej o nim myślę. Za pierwszym razem zrobiłam taki research, że Najdroższy Mąż wróciwszy kiedyś z pracy zastał mnie zapłakaną w kącie. "Co się stało?" - zapytał przerażony, a ja wyryczałam tylko: "Ja nie dam rady urodzić tego dziecka!". Koniec końców, nie było najgorzej. Kiedy po kilku godzinach skurczów, zaczęłam się modlić, żeby to się wreszcie skończyło, przyszedł lekarz, kazał mnie uśpić i wyciągnęli ze mnie Lilę. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam i jedyne, co wiem na pewno, to to, że nie warto się na nic nastawiać. Porodu zwyczajnie nie da się zaplanować. Odsuwam więc od siebie strach i wątpliwości, bo stres na pewno w niczym nie pomoże.  

Pozdrawiam okrągło.

Etykiety: