Siedzimy sobie na drinku ze znajomą i jej nowym chłopakiem. Najdroższy małżonek opowiada, jakiej sceny był świadkiem parę dni wcześniej pod naszym blokiem (nasza dzielnica ma kiepską sławę. życie...) :
- Chłodzę kawę na parapecie, patrzę, a tam z klatki obok wybiega laska z nożem i zaczyna gonić swojego faceta i drze się na niego..no może nie laska, kobieta po prostu, taka po 40stce chyba...
Nowy chłopak na to:
- Hola, hola, nazywajmy rzeczy po imieniu. Kobieta po trzydziestce, to już nie laska... - stwierdził i już miał zanieść się śmiechem, kiedy napotkał moje spojrzenie i zrozumiał swój błąd.
Oberwał podkładką, a potem zabiłam go spojrzeniem. Pomściłam tym samym nas wszystkie, laski po trzydziestce.
Oczywiście człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. Moja mama uparcie twierdzi, że ma 21 i nawet nie ma sensu pytać ją o wiek, trzeba sobie policzyć. Ja sama czuję się na 23, a skoro typek z opowiastki powyżej zaryzykował takim żartem w mojej obecności, śmiem twierdzić, że mogę jeszcze parę lat ściemniać, że jestem laską. Mocno się z tego żartu wycofywał, kiedy już wstał z ziemi. Chociaż najdroższy małżonek twierdzi, że w moim przypadku to nie kwestia wyglądu, jak naiwnie śmiem uważać, ale szczeniackiego zachowania, bo kto po trzydziestce rzuca w ludzi podstawkami? Na swoją obronę nie mam nic, prócz faktu, że piję alkohol rzadko i po każdym łyku wyluzowuję się coraz bardziej...
Liczę się z nieuniknionym, bo kiedyś przecież nadejdzie ten moment, kiedy już nie będzie udawało mi się dłużej ściemniać, że mam 23 lata. Będę wtedy po prostu mówić, że jestem retro i siać dezinformację odnośnie daty mojego urodzenia. Retro brzmi wszak lepiej niż starucha.
Etykiety: samo życie