Lila nie potrafi jeszcze mówić. Choć specjalnie się tym nie przejmujemy, nastręcza to niekiedy trudności, bo moja szklana kula czasem zawodzi i nie mam pojęcia, o co chodzi temu dziecku. Ona rozumie mnie, ja nie rozumiem jej, ogólnie trochę jak połączenie brazylijskiej telenoweli i czeskiego filmu. Gdzie ona głównie załamuje ręce nad moją głupotą, a ja staram się zatuszować sprawę buziakami i przytulaskami.
Trochę się też nie możemy doczekać, jak to będzie, kiedy w końcu się zacznie. Tych dziecięcych pytań o naturę różnych rzeczy. Z ciekawości rodzicielskiej. I tak przychodzi małżonek rano do kuchni i mówi mi tak:
- Sen miałem. Śniło mi się, że grałem sobie na playstation, przyszła Lila, spojrzała i powiedziała :"Granatem ich trzeba było rozwalić". I tak się zastnawiałem w tym śnie skąd ona zna coś takiego, jak granat?
Ja: - I "rozwalić"...
- No właśnie, opowiadałem Ci to we śnie i powiedziałaś :" Tyle grasz, to jak ma nie wiedzieć."
No proszę, jestem oazą mądrości nawet w mężowskich snach. Swoją drogą mam nadzieje, że "granat" nie będzie jej pierwszym słowem :)
Miłego i słodkich snów dla Was.
Etykiety: dialogi rodzinne, samo życie