Codzienne spacery to samo zdrowie. Chociaż czasami można oszaleć, kiedy dziecko jeszcze w piżamce i bez śniadania uparcie zabiera się do ubierania butów.
Nie jestem typem szczególnie usportowionym. Jednym z najwspanialszych zdarzeń mojej młodości było skręcenie kolana w drugiej klasie liceum, nota bene w trakcie gry w siatkówkę. Zwolnienie z wf'u do końca szkoły było spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Do dziś robi mi się niedobrze, kiedy mam grać w siatkę. Wszelkie sporty, których podstawą jest współzawodnictwo lub bycie częścią grupy wzbudzają we mnie wewnętrzny sprzeciw. Dopisz do tego każdy sport, którego uprawianie grozi choćby najmniejszym urazem i wychodzi, że jedynym sportem, który z powodzeniem mogę uprawiać jest nordic walking. Konieczność codziennych spacerów z pociechą ratuje mi zatem skórę. Gdybym kontynuowała swój przed-rodzicielski, leniwy tryb życia mogłyby mi skorodować stawy, albo kto wie co jeszcze. Chociaż chyba muszę poszerzyć zestaw aktywności, gdyż dziś przez krótki moment utknęłam na zjeżdżalni... Konsternacja. Wszyscy rodzice na placu skarcili mnie spojrzenie z rodzaju "po co się tam pchała, durna". Te kilka sekund dało mi do myślenia...
To much chocolate perhaps...